W dawnych, zamierzchłych już czasach rozmawiając z Remem na tematy filozoficzno-egzystencjalne, jak to bywa często u licealistów, powtarzałem, że z każdej sytuacji, w której się znajdujemy są trzy wyjścia. Co najmniej trzy – dobre, złe i przez okno. „Przez okno” oczywiście jest przenośnią i oznacza najprostsze, nieoczywiste wyjście z danej sytuacji.
Tak miałem teraz z bieganiem. Jest w toku plan treningowy – to te dobre wyjście; jest spadek chęci do bieganie – to te złe wyjście. Jest i najprostsze – nie zmuszać się, odczekać i robić coś tylko na tzw. Podtrzymanie. To termin, który wymyśliłem na poczekaniu i odnosi się do biegania po pracy, na Agrykoli. Zero wysiłku, czterysta metrów do machnięcia i powrót – choć przedłużony, bo zwykle kolejnym pociągiem – do domu.
I tak w poprzednim wpisie wspomniałem, że chyba wracam do biegania. A jakże, ciągle wracam 🙂
I w tym powrocie długo leciałem właśnie na opisanym „podtrzymaniu”.
No i nie byłoby co pisać, gdyby nie jedna uparta myśl, która przemknęła przez łeb a jej echo obijało się, obijało się, obijało się… aż sprawdziłem. I wyszło, że moje biegowe „chęci” i przebieg zupełnie przypadkowo pokrywają się z podstawowym cyklem słonecznym. Jedenaście lat.
Ostatnia moja przerwa biegowa (prawdopodobnie nie biegałem wcale – inne rzeczy była na głowie lub w głowie) miała miejsce w roku 2013. Jedenaście lat później wpadam w kolejną długą przerwę biegową (oczywiście znowu inne rzeczy mam w głowie, lub na głowie). W każdym razie cykliczność jest znakomitym wytłumaczeniem tegorocznego LENIA pisanego wielkimi literami. Więc jak? Kolejny LEŃ pojawi się w 2035 roku? Pożyjemy-zobaczymy.
Co ciekawe, moja największa aktywność zazębia się z najniższą aktywnością Słońca, mój leń objawiony pojawia się przy największej aktywności słonecznej. To z pewnością jest jakiś nieznany jeszcze rodzaj przypadku.
No to podsumuję na koniec osiągnięcia biegowe – przez ponad miesiąc wpadła jedna słaba mila, dwie dobre kilometrówki w granicach 3’10” – 3’15” i trzy bardzo ładne „podtrzymania” na 400 metrów – 54.22”, 53.91” i 54.79”. Zmusiłem się też w końcu do wyjścia z dwóch innych stref lenia – pobiegłem ponownie 600 metrów na Agrykoli i piątkę dookoła osiedla – z niezłym czasem 21’28”, co po takiej przerwie zaskakuje mocno, bo pierwszy kilometr prawie bez zmęczenia wszedł w 3’40”.
Pogodynka blogowa: pogada zrobiła się ciepła, z mokrymi liśćmi na ziemi i porannymi mgłami. Dziś piątkę zrobiłem przy 13 stopniach, przy pochmurnym poranku i lekko deszczowym wieczorze 🙂
Więc po wiedźmakowemu-języku Także-Ten-Tego… chyba kończy się sezon plam słonecznych i może w końce zacznie się powrót do regularnego treningu?!