Polowanie dzika

      Brak komentarzy do Polowanie dzika

Fotka na stronie głównej pożyczona z profilu parkrunu Las Malcanów na FB.

***

Wyjazdowy kilometr w Gdyni, gdzie rozkulałem się na kilometrze poniżej 3 minut, w kolejnych tygodniach przyniósł zupełny brak chęci do trenowania. To było prawdopodobnie coś, co się zwie spoczęciem na laurach (d**pie?).

Jednak coś tam z tymi laurami się zepsuło i w końcu, po kilku obiecankach robionych samemu sobie, zebrałem się na pięcio-kilometrówki wokół osiedla (tzw. Osiedlowe Szybkie Pięć). Choć jakiś fajerwerków nie było – bo najszybszy bieg wyszedł mi w 20:59 – to jednak z perspektywy czasu podbudował wydolność. W czasie jednej z takich piątek miałem ciekawe spotkanie z dzikiem, który wyleciał z krzaczorów na Warszawskiej i próbując mnie przechwycić – gonił mnie w kierunku drzew na Cybulskiego. Byśmy zapewne pobawili się w chowanego, gdyby nie samochód, który nadjechał i zniechęcił polującego na mnie dzika do dalszej ciuciubabki.

W międzyczasie dostałem fajne, nowe buty od Moniki – Salomony Sonic Accelerate. Dwa biegi. Założyłem je na dwa biegi. Jeden – gdzie szybko chciałem pobiegać 100, 200, 300 i 400 metrów. No i zaczęły po nich boleć Achillesy i pojawiło się coś, co zwie się neuropatią nerwu piszczelowego tylnego. Drugi bieg – na piątkę – spowodował odbicie pięt. O wrażeniach z biegu nie będę się rozwodzić – jeżeli ktoś umie sprawnie i w miarę szybko, oraz w miarę technicznie biegać – to są to buty, które pokażą jak się jedzie na rowerze z letnimi oponami zimą, w śniegu, przy przeciwnym wietrze z porywami do 100 kilometrów, lejącym w oczy deszczem ze śniegiem i uszkodzonymi pedałami.
Podsumowując nowe buty – trzy tygodnie schodził ból odbitych pięt. Palący ból z podrażnionego nerwu piszczelowego od czasu do czasu jeszcze siecze… A buty będą mogły teraz pokazać swoje Accelerate w czasie chodzenia, bo na bieg już ich nie założę.

W sobotę, 25 października, w składzie, w którym już od dawna nie biegaliśmy, pojechaliśmy do Malcanowa na parkrun. I ten właśnie parkrun pokazał mi, że piątki w końcu zaczęły przynosić jakiś efekt. Tempo nie było jakieś – ponownie – szalone, ale bieg wszedł mi całkiem luźno, pobiegałem sobie tyłem, obserwując stawkę goniącą MarcinaO, któremu towarzyszyłem. Arek nam wypalił, choć na długiej powrotnej prostej obserwowaliśmy jego plecy.

Dziś polazłem, znaczy się – potruchtałem na Bagnistą pobiegać coś szybszego, ale… nie przewidziałem, że pod liśćmi na jesień znikną moje znaczniki. Zamiast rozgrzewki miałem szukanie startu na czterysta… Przeszkody, przeszkody, wszędzie przeszkody…

Nie zniechęciły mnie jednak. MarcinO w ostatnim wpisie opisał swoją zdolność do równego biegania. Też bym tak chciał – ale nie wyszło. Założyłem, że zrobię 8 powtórzeń 400 metrów w 1’24” na odcinek (czyli tempo docelowej piątki). Taaaaaaaaaaaa…. Z zakładanych 1’24” po pierwszym przebiegu wyszło 1’10,77”. I oczywiście już nie zrobiłem treningu, tak jak miał wyglądać. Kolejne powtórzenia zaczęły wychodzić ciut szybciej. Postanowiłem zatem, że wolniej zrobię ostatnie cztery powtórzenia. Taaaaaaaaaaaa… ponownie.

Po siedmiu latach zrobiłem pełny trening czterysetek według Horwilla. Kiedyś robiłem 4 powtórzenia i nigdy, przenigdy nie zrobiłem ich więcej w tym tempie. Teraz wyszło osiem w okolicach 1’10”.

Training for 5,000m by Frank Horwill – do niedawna https://www.serpentine.org.uk/pages/advice_frank52.html

Jak tak dalej pójdzie to nie będę sobie planował jakiś pierdół na przyszłość do osiągnięcia – a tylko założę, że jeśli za kolejne 7 lat zrobię 12 powtórzeń w takich czasach, to zacznę jeździć co rok na Mastersów PZLAM, aż do śmierci mojej lub wspomnianej chwilę wcześniej imprezy 🙂

A więc – pierdzielić pięcio-kilometrówki. Ponownie.

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *